Menu główne
- - - - - - - - - - - - - - - -
Historia i WoS
- - - - - - - - - - - - - - - -
Przebsiębiorczość
- - - - - - - - - - - - - - - -
Żywienie
- - - - - - - - - - - - - - - -
English Website
Fascynacje
- - - - - - - - - - - - - - - -
Ścieżki kariery zawodowej absolwentów
- - - - - - - - - - - - - - - -
Gastronomik wczoraj i dziś
Konkurs Gastronomiczny
Wyszukiwarka
Stanisław Sianko – nauczyciel historii prawdziwej Drukuj Email
Środa, 24 Kwiecień 2013 09:16
 

Stanisław Sianko – nauczyciel historii prawdziwej

Uczniowie klasy I TB z opiekunem, nauczycielem historii Wojciechem Brańskim, wzięli udział w projekcie edukacyjnym Instytutu Pamięci Narodowej zatytułowanym „Kamienie Pamięci – Nauczyciele Historii Prawdziwej”.

Projekt ten jest poświęcony, zgodnie z ideą pomysłodawców,  „nauczycielom historii prawdziwej – cichym bohaterom codzienności – pedagogom, wychowawcom, instruktorom czy trenerom, którzy w okresach, kiedy obowiązywała narzucona wersja historii lub nie można jej było uczyć w ogóle, dochowali wierności ucząc młodzież, jak było naprawdę”.

Na stronie internetowej projektu czytamy m.in. „Kamienie pamięci” są metaforą trwałości naszej pamięci o nich. Warto utrwalić ich imiona w lokalnych społecznościach, choćby po to, by przypomnieć, że historię często piszą zwykli ludzie, że warto angażować się w obronie takich wartości, jak niepodległość, prawda, prawa człowieka, wolność czy demokracja”

Jednym z takich ludzi był długoletni nauczyciel Zespołu Szkół Gastronomicznych – pan Stanisław Sianko. O nim właśnie chcielibyśmy opowiedzieć.

W pierwszej części przedstawiamy, krótką biografię bohatera projektu opracowaną na podstawie informacji uzyskanych od niego samego oraz zaczerpniętych z kronik szkolnych. W części drugiej głos oddajemy panu Stanisławowi, który w obszernym wywiadzie podzielił z nami, a za naszym pośrednictwem także z czytelnikami tego opracowania, swoimi wspomnieniami oraz refleksjami dotyczącymi pracy w naszej szkole oraz specyfiką nauczania „historii prawdziwej”  w trudnych czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej lat 70-tych i 80- tych XX wieku.

Zapraszamy do lektury.
Magdalena Majewska, 
Agnieszka Goljaszewska - kl.  I TB

oraz opiekun Wojciech Brański


Stanisław Sianko – nauczyciel historii prawdziwej


Stanisław Bolesław Sianko, urodził się 28 października 1942 roku w Ostrówku, powiat Bielsk Podlaski. Świadectwo dojrzałości uzyskał w Liceum Ogólnokształcącym w Rumi koło Gdyni. Ukończył  studia prawnicze na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu.

W 1980 roku ukończył studia historyczne na Filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku. 1 sierpnia 1969 roku  podjął pracę w Polskich Kolejach Państwowych, gdzie przepracował 4 lata.  Od 1 września 1973 roku rozpoczął pracę w oświacie, jako nauczyciel. Pracował w Zespole Szkół Gastronomicznych w Białymstoku. W czasie swojej pracy w szkolnictwie uzyskał specjalizację II stopnia oraz tytuł nauczyciela mianowanego.

Pracując w Zespole Szkół Gastronomicznych uczył historii, propedeutyki nauki o społeczeństwie, wychowania obywatelskiego (oba przedmioty były poprzedniczkami dzisiejszej wiedzy o społeczeństwie), wiedzy o społeczeństwie, przedmiotów prawnych.

31 grudnia 2003 roku przeszedł na emeryturę – pracę w szkole zakończył ostatecznie z końcem czerwca 2004 roku.

Okiem obiektywu:
 
 


                          
Przez wiele lat Pan Profesor Stanisław Sianko był organizatorem i przewodniczącym Szkolnej Komisji Ogólnopolskiej Olimpiady Wiedzy o Polsce i Świecie Współczesnym. Tu w roku 1977 i 1982.

Podobne funkcje pełnił przy organizacji Wojewódzkich Konkursów „Młodego Kucharza”
czy części teoretycznej „Konkursu o tytuł Najlepszego Ucznia w Zawodzie”
 
 
 
Wojewódzki Konkurs  „Młodego Kucharza”, rok 1976
 
 


„Konkursu o tytuł Najlepszego Ucznia w Zawodzie”, rok 1987

W czasie swojej pracy zawodowej  w Zespole Szkół Gastronomicznych zorganizował w macierzystej placówce kilka konferencji naukowych z udziałem historyków, władz oświatowych Białegostoku, przedstawicieli różnych instytucji społecznych, i przede wszystkim uczniów szkoły. Do najważniejszych, z całą pewnością, należała ta poświęcona martyrologii obozowej, ze szczególnym uwzględnieniem obozu w Majdanku. Odbyła się ona 11 kwietnia 1987 roku.
 


Stanisław Sianko wygłasza referat
„Obozy hitlerowskie na terenie Polski w świetle prawa międzynarodowego”
na konferencji naukowej poświęconej martyrologii obozowej
 
Po powstaniu NSZZ „Solidarność” w 1980 roku Stanisław Sianko włączył się w prace komisji szkolnej związku, a po jego reaktywacji w 1989 roku przez krótki czas był jej przewodniczącym.
 


Na fotografii w rozmowie z kolegą związkowcem,
nauczycielem fizyki Waldemarem Nieczajem.
Zdjęcie wykonano w październiku 1988r.
 
 

Stanisław Sianko w sytuacji mniej oficjalnej
– z wychowankami przed egzaminem maturalnym – maj 1984r.

Bardzo ważną rolę w działalności dydaktycznej i wychowawczej pana Stanisława odgrywało podkreślanie znaczenia, w życiu narodu,  a przede wszystkim w wychowaniu nowych pokoleń obchodzenie rocznic ważnych wydarzeń z historii Polski, a zwłaszcza Świąt Narodowych.
 
 

Słowo wstępne na akademii w dniu Święta Niepodległości, 11 Listopada 1996r.,
obok ówczesna dyrektor szkoły, p. Wanda Łukowicz   

W latach 90-tych, Stanisław Sianko wchodził w skład redakcji oraz publikował własne teksty w „Sybiraku”, piśmie oddziału białostockiego Związku Sybiraków.  Działalność ta związana była m.in. z faktem, że miał powiązania rodzinne z osobami deportowanymi w głąb Związku Radzieckiego w czasie II wojny światowej.  
 

Przez wiele lat, egzamin maturalny z historii, zdawany w trybie ustnym cieszył się dość sporym zainteresowaniem uczniów, a „spod ręki” pana profesora wyszło kilku historyków.
 


Egzamin ustny z historii, 1999r., w skład komisji egzaminacyjnej wchodziła
oprócz p. Stanisława Sianko, dyrektor szkoły, p. Wanda Łukowicz
oraz nauczyciel historii p. Zbigniew Opic

W czasie swojej długoletniej pracy w Zespole Szkół Gastronomicznych Stanisław Sianko był wielokrotnie nagradzany, m. in. Brązowym Krzyżem Zasługi (1994), Medalem Komisji Edukacji Narodowej (1999), Srebrną Odznaką Zasłużony Dla Białostocczyzny, nagrodami Ministra Edukacji Narodowej, Kuratora Oświaty, Dyrektora Szkoły.
 

 
Stanisław Sianko (pierwszy z lewej) otrzymuje nagrodę Dyrektora Szkoły, 1993r.
 
 

Ostatnie zdjęcie w murach Zespołu Szkół Gastronomicznych, 24 czerwca 2004r.
 

 
Wywiad z panem Stanisławem Sianko
 
Spotkaliśmy się w ramach projektu Instytutu Pamięci Narodowej  ‘’Kamienie Pamięci- Nauczyciele Historii Prawdziwej’’, aby porozmawiać właśnie o nauczaniu historii prawdziwej - pozostającej poza oficjalnym obiegiem systemu oświatowego Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.

Na początku proszę powiedzieć kilka słów o sobie i o swojej pracy w Zespole Szkół Gastronomicznych.

 
Stanisław Sianko:
 
W 1969 roku ukończyłem studia prawnicze na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu i podjąłem pracę w Polskich Kolejach Państwowych, gdzie przepracowałem 4 lata. Do szkoły trafiłem 1 września 1973 roku i przez następne trzydzieści lat i jeszcze kilka miesięcy, bo do 30 grudnia 2003 roku pracowałem jako nauczyciel historii i wychowania obywatelskiego.  Dziś tego przedmiotu nie ma, zastąpił go przedmiot o nazwie „wiedza o społeczeństwie”. Uczyłem także, m.in. na wydziale zaocznym, na studium pomaturalnym czy też, jak pod koniec mojej pracy zawodowej, w klasach hotelarskich przedmiotów prawnych.
 
Jak pan wspomina swoją pracę w Zespole Szkół Gastronomicznych, atmosferę, relacje koleżeńskie, relacje z młodzieżą ?
 
Muszę powiedzieć że przyjęto mnie w szkole bardzo dobrze, od razu poczułem się jak u siebie. Towarzystwo (mówię o Radzie Pedagogicznej) było rzeczywiście bardzo sympatyczne, życzliwe dla siebie. Przez długi, długi czas nie dostrzegłem najmniejszych tarć wśród nauczycieli. Dopiero po latach kiedy już tak wrosłem zauważyłem pewne niuanse. Pracę swoją w Zespole Szkół Gastronomicznych wspominam bardzo dobrze, z łezką w oku, co prawie widać.

Przechodząc do właściwego tematu naszego spotkania proszę przedstawić, jakich zagadnień historycznych dotyczyło nauczanie przez Pana wspomnianej „historii prawdziwej”?

Jeśli chodzi o historię to był to, w moim przekonaniu, w tamtych czasach, jedyny przedmiot nauczany „dwukanałowo”. To chyba jedyny przedmiot, który uczony jest w domu i w szkole. Trudno sobie wyobrazić, żeby ojciec z dziećmi, w domu rozmawiał na temat wspólnego mianownika, natomiast o historii na pewno. A jak nie ojciec to dziadek albo babcia.

Historia była wtedy, a pewnie także w niektórych aspektach także i dziś, tym przedmiotem, który budził czasem „rozdrażnienie”. Młodzież jeśli jest dociekliwa to w pewnym momencie zapyta „jak to było, bo w szkole mówią tak, w książce napisane coś innego, a ty tato, mamo, dziadku, babciu mówicie coś innego, to jak w końcu było naprawdę?”. Wówczas młody człowiek doświadcza swoistego rozdwojenia jaźni. Okazuje się, w pewnym momencie że jest  „kilka prawd” a przecież prawda jest tylko jedna. I wtedy pojawiają się pytania.  


Gdyby tak trzymać się chronologii to muszę powiedzieć, że problemy w dwoistości nauczania historii sięgały w tamtych czasach już połowy wieku XIX. Chodzi tu o ocenę Powstań Narodowych. Przy Powstaniu Listopadowym to się jeszcze niewiele mówi o tym, ale przy Powstaniu Styczniowym już tak. Gdy zaczynałem pracę, a było to niewiele ponad wiek od Powstania Styczniowego, więc jeszcze te tradycje, opinie, opowieści były żywe. Żyli jeszcze ludzie którzy słyszeli bezpośrednio relacje o Powstaniu.

Tak na dobre zagadnienia związane z historią, nauczaną jakby podwójnie, czyli z pewną korektą zaczynają się przy I Wojnie Światowej i okolicznościach odzyskania przez Polskę niepodległości. Pojawia się bowiem nazwisko Piłsudski. Nazwisko, postać dla ówczesnej propagandy nie do wypowiedzenia. Wymieniano to nazwisko tylko wówczas, kiedy nie można go było ominąć. Jako przykład, mogę powiedzieć, że w 1967 roku w setną rocznicę urodzin Piłsudskiego, cenzura miała wyraźny zakaz nie dopuszczania do druku wszystkiego co dotyczyło Piłsudskiego. Jakkolwiek by tego człowieka nie oceniać to był to człowiek, który dźwignął II Rzeczpospolitą, nie sam oczywiście lecz w głównej mierze to właśnie on. 

Pierwszym problemem, budzącym pytania młodzieży, była wojna 1920 roku z Rosją Radziecką. Pewnie wiecie, że Białystok odegrał w niej szczególną rolę, ponieważ kiedy bolszewicy nacierali na Warszawę to w Białymstoku utworzyli cos na kształt rządu, który miałby sprawować  władzę w Polsce, już Socjalistycznej - gdyby ta inwazja bolszewicka się powiodła. Ten rząd powstał 30 lipca 1920 roku. Siedzibę miał w Pałacu Branickich. Na czele tego „rządu” stał Julian Marchlewski.

Kolejne zagadnienia związane były z II Rzeczpospolitą. Na przykład uczeń zapytał „Panie Profesorze, a jak przed wojną nazywał się teatr w Białymstoku?” A teatr ten noszący w okresie powojennym, a także i dziś, imię Aleksandra Węgierki nazywał się Teatrem Ludowym imienia Józefa Piłsudskiego. Widocznie chłopak w domu się dowiedział się i zadał mi na lekcji takie pytanie.

Później, chronologiczne, poruszane były tematy dotyczące agresji radzieckiej 17 września 1939 roku, wywózek na Sybir, Katynia, podziemia niepodległościowego po II wojnie światowej, stalinizmu, wreszcie czasów najnowszych.


W jaki sposób przekazywał Pan te wiedzę?

Często trzeba było czekać na pretekst albo tak kierować zajęciami, żeby  kwestia ujawnienia faktów przemilczanych w podręcznikach, po prostu wypłynęła. Jako przykład mogę powiedzieć, że kiedy doszedłem do II Rzeczpospolitej i trzeba było powiedzieć o Berezie Kartuskiej (był to taki obóz gdzie zamykano bez wyroku sądu osoby, zagrażające zdaniem ówczesnych władz państwu polskiemu, głównie komunistów, nacjonalistów ukraińskich ale także działaczy antysanacyjnej opozycji, które były tam niewłaściwie, brutalnie traktowane, często bite)  to oczywiście poruszałem te kwestie. Bo tak było i była to oczywista  hańba II Rzeczpospolitej. Dodawałem, jednak, że to dla nas żaden powód do chwały, ale  na zachód od nas, w Niemczech, były obozy koncentracyjne gdzie zginęło bardzo wiele osób, ale także na wschodzie, w łagrach stalinowskich było jeszcze gorzej, jeżeli chodzi  rozmiar prześladowań ludności.   To była okazja, aby o tym powiedzieć i mówiłem.

Ze spraw, które wypływały i o których było można mówić była kwestia Partii Komunistycznej II Rzeczpospolitej. Podręcznik mówił, że w 1938 roku rozwiązano Komunistyczną Partię Polski. Rozwiązał ją Stalin. Tu już była okazja powiedzieć o zbrodniach stalinowskich i o polskich komunistach. Ponad 600 komunistów, przebywających w Związku Radzieckim zostało przez niego zgładzonych, pod pretekstem, że  są oni imperialistycznymi agentami nasyłanymi przez Polskę do Związku Radzieckiego. Choć, przed wojną władze miały jakieś tam tajne dojścia do komunistycznych organizacji, to  Stalin to sobie uogólnił , bo Stalin nienawidził nas, Polaków. Głównie za przegrana wojnę w roku 1920. Gdy 19 lat później, w 1939 roku Rosjanie weszli do Białegostoku, to jedną z egzekucji dokonano prawdopodobnie w zamiarze zemsty za rok 1920.  Poruszałem te kwestie ostrożnie, żeby nie powiedzieć za dużo ale jednak dać dość wyraźnie do zrozumienia jak było naprawdę.

Gdy w programie dochodziło się do II Wojny Światowej, to gdzieś tak pod koniec lat 70-tych pojawiła się data 17 września 1939r.. Gdy ja chodziłem do szkoły to nie było daty 17 września. Była tylko data 1 września kiedy Niemcy uderzyli, weszli, zajęli i koniec. Była to osobliwa wręcz paranoja, bo wówczas żyli ludzie którzy widzieli i patrzyli na to jak tu wchodzili Rosjanie, a o tym w szkole nie było ani słowa - ani podstawowej, ani średniej. Dopiero później pojawiła się kwestia 17 września czyli wkroczenia Armii Czerwonej na nasze ziemie. Różnica dotyczyła natomiast interpretacji tego faktu oraz jego następstw. Oczywiście o wspominaniu  o istnieniu Paktu Ribbentrop-Mołotow nie mogło być mowy. Do Białegostoku Niemcy weszli 15 września 1939r, a Rosjanie 22 września.  Gdy wkroczyli Rosjanie, Niemcy się wycofali. Sam fakt zachowania się jednych i drugich świadczył o tym, że musieli działać w porozumieniu. Dziś mamy zdjęcia, fragment kroniki filmowej jak przedstawiciele jednej i drugiej armii spotykają się w Pałacu Branickim. Chcąc przekazać młodzieży tę wiedzę stosowałem prosty wybieg – mówiłem, że Niemcy wkroczyli do Białegostoku 15 września i byli tu tydzień. Prawie zawsze pojawiało się pytanie „Co było dalej?” – wtedy mówiłem o 23 sierpnia 1939r. (pakt Ribbentrop-Mołotow), 17 września 1939r.(wkroczenie Armii Czerwonej na terytorium Polski) i 28 września 1939r. (podpisanie niemiecko-radzieckiego porozumienia o granicy między obu państwami).

Omawiając udział Polaków w II wojnie światowej, podkreślałem fakt, że walczyli niemal na wszystkich jej frontach – na Zachodzie i na Wschodzie. W tym momencie pojawiały się pytania młodzieży – „dlaczego tak było, skąd wzięli się Polacy, np. we Włoszech czy 1 DP im. Tadeusza Kościuszki, dlaczego było ich tak dużo”. Odpowiadając na te pytania, mówiłem o 17 września, deportacjach ludności polskiej w głąb Związku Radzieckiego w latach 1940-1941, powstaniu Armii Andersa i jej ewakuacji oraz o tym, że ci z zesłańców, którzy nie zdążyli do tej armii zasilali szeregi 1 Dywizji Piechoty, a dalej 1 Korpusu w ZSRR. Tu podawałem przykład generała Wojciecha Jaruzelskiego.

Generalnie trzeba powiedzieć, że najskuteczniejszym i najbezpieczniejszym sposobem przekazywania „historii prawdziwej” było takie pokierowanie tokiem lekcji, aby skłonić młodzież do zadawania pytań, nawet tych trudnych. Wtedy obowiązkiem nauczyciela jest na pytania odpowiadać, lub przyznać, że nie wiem. W razie jakiejś nieprzyjemnej sytuacji, zawsze można było powiedzieć, że ja tylko odpowiadałem na pytania.
 
Kolejną kwestią, najbardziej zapalną, była sprawa Katyńska. Wówczas młodzież pytała, wyraźnie inspirowana przez wiedzę wyniesioną z domu, „jak to z tym było?”. Zwłaszcza po roku 1980, po „karnawale Solidarności”. Otóż Katyń był objęty cenzurą, o nim się nie mówiło, ale społeczeństwo wiedziało. Na naszych terenach wiele rodzin wiedziało, że ktoś poszedł na wojnę, potem wysłał list z niewoli, ze Związku Radzieckiego i nagle po kilku miesiącach korespondencja się urwała. Rosjanie twierdzili, że nie mieli z tym mordem nic wspólnego, że na skutek gwałtownego uderzenia armii hitlerowskiej, Rosjanie szybko się cofali (była to prawda, uciekali na potęgę) i nie zdążyli ewakuować obozów jeńców polskich, a jeńców zamordowali Niemcy. Dziś już wiemy, a i wówczas było wiadomo, że tych jeńców przetrzymywano w kilku miejscach i nie wszędzie Niemcy doszli. To sprawa pierwsza.

Po drugie, gdy Niemcy odkryli owe groby i fachowcy wzięli się do ekshumacji i badania ciał od razu wyszło na jaw, że ci ludzie zostali zamordowani wcześniej, czyli w tym czasie kiedy Niemców jeszcze tam nie było. Mordów tych dokonano wczesną wiosną (dziś już wiemy, że na mocy decyzji z 5 marca 1940 roku) o czym świadczył fakt, że wydobyte z masowych grobów w Katyniu zwłoki, były ubrane, w zimowe wojskowe płaszcze i buty. Tak też tę kwestię przedstawiali Niemcy. Rosjanie z kolei  twierdzili, że tych jeńców wymordowali Niemcy w lipcu. W związku z tym pojawiało się pytanie dlaczego byli w zimowych płaszczach, zimowych butach? Przedstawiałem młodzieży te rozbieżne interpretacje i wtedy pojawiały się pierwsze wątpliwości. Przykładów takich wątpliwości jest o wiele więcej, np. stopień zniszczenia butów, prawie koronnym argumentem zaś jest fakt, nagłego urwania się korespondencji.  W pewnym momencie korespondencja urwała się jakby kto nożem uciął. Nikt nie dostał listu po czerwcu 1940 roku. Przedstawiałem te kwestie w taki sposób, że uważny uczeń nie miał lub prawie nie miał wątpliwości, kto dokonał tej zbrodni. Kończyłem ten wątek sprawą zerwania polsko-radzieckich stosunków dyplomatycznych. Stalin nie mógł i nie chciał dyskutować bo nie miał argumentów dlatego, jak to się mówi „obraził się, zabrał swoje zabawki i poszedł na inne  podwórko” , czyli zerwał stosunki dyplomatyczne z Rządem Polskim na Emigracji. Do mordu przyznał się dopiero były sekretarz i jedyny prezydent Związku Radzieckiego Gorbaczow. Jego następca Borys Jelcyn przekazał nam dokumenty. Jednak dziś Rosjanie niechętnie się do tego przyznają
.

Zainteresowała nas kwestia korespondencji oficerów polskich z rodzinami – czy była ona  w jakiś  nielegalny sposób przesyłana?

Była przesyłana w sposób legalny. Początkowo to wyglądało zupełnie normalnie. Korespondencja przychodziła do rodzin między innymi do Białegostoku. Czasem w prasie publikowane są zdjęcia widokówek, listów. To była normalna korespondencja jeńca wojennego z jego rodziną. Pisał tam oficer do żony, że jest tu i tu, żeby się nie martwiła, że jest dobrze, że już tu po obozie krążą wiadomości, że pewnie na Boże Narodzenie, nas zwolnią a jak nie to może po Nowym Roku. Te rodziny jakoś trzymały się tej nadziei. Potem nagle wszystko przepadło. Gdy w 1943 roku, w marcu Niemcy odnaleźli katyńskie groby, i gdy dokonano ekshumacji zaczęto publikować w gazetach zdjęcia i nazwiska zamordowanych, niektórzy ludzie dowiedzieli się, gdzie jest ich ojciec, brat, mąż czy syn. Zachęcam was do obejrzenia filmu Andrzeja Wajdy „Katyń”. Tam jest wszystko bardzo dobrze pokazane, łącznie z techniką mordowania ludzi.

Czy fakt prowadzenia korespondencji, to działanie prowadzone dla zachowania pozorów? Czy dlatego władze radzieckie pozwalały wysłać te listy?

Tak i nie. Tu jest właśnie sprawa dziwna. Rosjanie chyba na początku nie bardzo wiedzieli jak do tego podejść do kwestii jeńców, oficerów polskich, co z nimi zrobić. Wracając do lekcji o Katyniu - często mówiłem o takich sprawach, nie przesądzając np. różnych kwestii, ja nie powiedziałem  nigdy na lekcji, że to zrobili Rosjanie, tak jak  nie powiedziałem że to zrobili Niemcy. Nie przesądzałem ostatecznie tej kwestii tylko, przedstawiałem fakty, pozostawiając odpowiedź młodzieży -  „no chyba sami  wiecie  jak to było?” Ale to nachylenie interpretacji  było jednoznaczne, także  nie sądzę aby ktoś z uczniów nie wiedział kto za to ponosi odpowiedzialność za zbrodnię katyńską. O owym czasie inaczej  nie można było uczyć „historii prawdziwej”. Można było stracić wszystko, bo żartów w tamtym ustroju nie  było, tak jak nie było miejsca na żarty polityczne.

Jaka była reakcja uczniów na wiadomości, których nie było w podręczniku, czy wykazywali swoje szczególne zainteresowanie tymi treściami, w jakiś sposób je komentowali?

Reakcja uczniów była różna,  od obojętności tych, których to nie interesowało  po  drążenie tematu, po zadawaniu dodatkowych pytań, czy to na lekcji czy  na korytarzu. Bo podobno jeśli  temat zainteresuje uczniów  to lekcja nie kończy się dzwonkiem, tylko  kończy się na korytarzach i w drodze do pokoju nauczycielskiego. Mnie się to czasem zdarzało, wypytywano. W rozmowie w cztery oczy kwestie kontrowersyjne można było to inaczej  omawiać, inaczej  je przedstawiać. Nie można było unikać  takich spraw, nauczyciel straciłby wiarygodność. Tym bardziej,  jak już mówiłem, że historia jest przedmiotem nauczanym w szkole i w domu ( nie wiem jak jest teraz, ale kiedyś  z całą pewnością tak to było).

Pamiętam taką sytuację,  kiedy jeden z chłopców wstaje i  mówi – „A mój dziadek opowiadał, że jak w naszej wsi, w czasie wojny  stali Niemcy, to przez cały miesiąc  nawet kura nie  zginęła, a jak przyszli Rosjanie  to ogołocili ze wszystkiego, a młode kobiety (w waszym wieku właśnie)  to było trzeba ukrywać w lesie bo wiadomo było  co mogło je spotkać. Co Pan Profesor na to?” Coś tam mówiłem, że  na froncie człowiek dziczeje, ale oni mówią - „dlaczego  Niemcy nie dziczeli?” Wtedy ja znacząco się uśmiechałem, mam nadzieje że widzieli co miałem  na myśli, o co chodzi. W ten sposób też uczyłem historii.

Tu chciałbym przedstawić kwestię, chyba najtrudniejszą, a mianowicie podziemia niepodległościowego po II wojnie światowej -  „żołnierzy wyklętych”. Rozmawiamy w marcu, miesiącu pamięci o nich (1 marca obchodzimy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych). W propagandzie i w podręcznikach przedstawiani byli jako bandyci, a często, jak w przypadku generała Emila Fieldorfa „Nila”, oskarżano ich o współpracę z Niemcami. Inna   sprawa, że czasami dokonywali działań „niezgodnych z prawem” i w pamięci niektórych źle się zapisali. Generalnie jednak  ukrywający się w lasach bez przerwy  ścigani, mordowani, sądzeni w procesach kapturowych. Wielu mogił nie można się doszukać. Zabitych odzierano z godności pozbawiając mundurów, butów, po czym ich fotografowano i tak pokazywano m.in. w prasie. Ponadto chowano w nieoznaczonych grobach, tak aby wszelki ślad po nich zaginął. Wielu skazano na karę śmierci w procesach pokazowych i wykonano wyroki oskarżając o niepopełnione zbrodnie – były to tak zwane zbrodnie lub mordy sądowe. Pozwolę sobie, w tym momencie na osobistą refleksję – najbardziej bolesne jest, że ich sprawcy, a niektórzy być może jeszcze żyją, nie zostali w wolnej Polsce po 1989r. osądzeni i choćby symbolicznie ukarani.

Wracając do wątku o „żołnierzach wyklętych” to mimo wszystko cieszyli się poparciem dużej części społeczeństwa, o czym może świadczyć, fakt, że niektórzy przetrwali  do połowy lat 50-tych. Na przykład na Podlasiu ostatni z nich Stanisław Marchewka „Ryba” zginął w 1957r. a ostatni żołnierz podziemia antykomunistycznego i niepodległościowego Józef Franczak „Lalek” został zabity w 1963r. O tym też się wspominało na lekcjach.
 
Wspomniał Pan o przedstawianiu „żołnierzy wyklętych” w złym, fałszywym świetle. Społeczeństwo musiało chyba sobie zdawać sprawę, że to nie prawda?

Oczywiście,  ale wszyscy siedzieli cicho. Nie wyobrażasz sobie co to były za czasy, nie twierdzę, że ja wiem, ja tylko jako dziecko to  pamiętam trochę. Pamiętam dzień w, którym zmarł Stalin.

To pewnie była radość?

Ukrywana, radość ukrywana. Ja  pamiętam jak się dowiedziałem w szkole (chodziłem do szkoły na wsi). W naszym domu to było radio (a radio w tamtych czasach można porównać z dzisiejszym internetem i łącznością satelitarną)  na słuchawki  i sąsiedzi przychodzili i  pytali co się na świecie dzieje. Moja mama, czy moi bracia opowiadali o tym co się ważnego wydarzyło. Radio takie głośnikowe miał, pamiętam, ksiądz  i kierownik szkoły.  Jak w szkole się dowiedziałem że zmarł Stalin to całą  drogę z domu do szkoły przebiegłem  jednym tchem, szczęśliwy że zaniosę  wiadomość dla mamy iż Stalin nie żyję. Wchodzę do domu, patrzę a moja mama siedzi uśmiechnięta. Ręce mi opadły, już wiedziałem, że się dowiedziała. Także to były takie czasy.
Społeczeństwo wiedziało o tym, co działo się naprawdę, wiedziało ale milczało. Nie można mieć pretensji do nikogo  kto siedział cicho,  bo za takie rzeczy szło się do więzienia.

Czy wyobrażacie sobie że za opowiadanie  kawałów szło się do więzienia? Tydzień temu, w rocznicę śmierci Stalina słuchałem radia  i tam jakiś staruszek opowiadał jak  w dniu śmierci Stalina opowiedział kawał i dostał półtora roku ciężkich robót.  To jest miara tamtych czasów.


Czy powstanie „Solidarności” w sierpniu w1980 roku i atmosfera tzw. „karnawału Solidarności” z jednej strony  i wprowadzenie Stanu Wojennego w grudniu w 1981 roku z drugiej, strony miało wpływ na sposób nauczania i przekazywania przez Pana treści  pozostających poza  oficjalnym obiegiem?

Miało wpływ, na pewno. W okresie powstania „Solidarności”, było lżej, czuć było „powiew  wolności”, swobody. Niestety przyszedł Stan Wojenny i wszystko się zmieniło. Przede wszystkim  było przygnębienie  no i strach. Strach jest wspaniałym narzędziem każdej władzy, jako ona by nie była.  Ten strach  był wspaniałym narzędziem i po mistrzowsku z  niego korzystano w tym okresie. Natomiast  można było spostrzec wśród  młodzieży taką niechęć, taki wszechobecny opór.

No i zaczęły się pytania „ Czy Stan Wojenny wprowadzono  zgodnie z prawem?” 


Ja wiedziałem, że  niezgodnie.  Najogólniej rzecz biorąc Stan Wojenny wprowadziła  u nas Rada Państwa  mocą dekretu, a Rada Państwa  może wydawać  dekret  miedzy tak zwanymi  sesjami sejmu.  Gdy w nocy z 12 na 13 grudnia 1981r. wydawała dekret  o Stanie Wojennym  trwała sesja sejmu. W związku z tym Rada Państwa nie miała prawa wydać takiego dekretu. Mógł to zrobić tylko sejm. O tym właśnie mówiłem młodzieży. Aby nadać wagę swojej wypowiedzi sięgałem do Konstytucji, czytaliśmy  odpowiednie artykuły. I teraz ja zadawałem pytanie - „ No i co Wy o tym sądzicie?”, odpowiedź była w duchu: „no bez prawienie Panie Profesorze!” . „No to widzicie, sami odpowiedzieliście sobie na pytanie”. Wiązało to się z pewnym ryzykiem. Gdyby jednak było trzeba to mógłbym zawsze powiedzieć, że dokonaliśmy tylko analizy dokumentów źródłowych.
 
Przypominam też jeszcze inną sytuację. W 1983 roku Lech Wałęsa dostał nagrodę Pokojową Nagrodę Nobla. Niedługo potem z agencji fotograficznej  do szkoły trafiły zdjęcia Polaków laureatów nagrody Nobla. Na fotografiach znajdował się: Sienkiewicz,  Skłodowska, Reymont, Wałęsy nie było. W sali historycznej poleciłem dwom uczennicom zrobić gazetkę, dekorację, tematyczną, właśnie z tymi zdjęciami.  W trakcie jej wykonywania, jedna z nich  przekąsem zapytała „Panie Profesorze  a gdzie jest ostatni Noblista?” ( chodziło o Wałęsę). Odpowiedziałem, że nie wiem, że może jego zdjęcie jeszcze doślą.  One zrobiły to tak że, jak później spostrzegłem, zostawiły miejsce dla Wałęsy. Jednak zdjęcie Wałęsy nigdy nie przyszło. Te puste miejsce było bardzo wymowne, że tam on powinien się znajdować.

Od 1986/1987 roku można było się spodziewać, że to wszystko pęknie, że to nie wytrzyma  próby czasu. Wszyscy patrzyli na wschód, bo było wiadomo, że  jeśli  ma coś się stać to zmiana przyjdzie stamtąd i rzeczywiście, tak to potem zaczęło przebiegać.


Czy w czasie swojej pracy zawodowej spotkał się Pan jakąś formą nacisków, czy szykan, np. że strony dyrekcji szkoły, organizacji społeczno-politycznych działających na terenie szkoły lub też zewnętrznych związanych z Pana działalnością?
 
W zasadzie żadne  represje mnie nie dotknęły. Nawet w okresie Stanu Wojennego. On po prostu przyszedł i przebiegał, jak to pamiętam łagodnie. W mojej szkole  represji związanych ze stanem wojennym, jak pamiętam prawie nie było. Mówię prawie nie było, gdyż jeden z kolegów z koła Solidarności zupełnie niespodziewanie został powołany do wojska na dłuższy czas – choć nie ma twardych dowodów na to, że miało to związek z jego działalnością związkową nie ma. Przebywał w Czerwonym Borze. Jednak oficjalnie nikt tej sprawy tak nie przedstawił. Jeśli dobrze pamiętam to był to jedyny  wypadek, no jeszcze  znam sytuację kiedy nic z tego, nie z owego rewizje w domu przeprowadzono. Przydarzyło się to memu koledze. Również ja tez miałem taki „zaszczyt”. Panowie przyszli z samego rana i „przetrzepali” mieszkanie. Myślę, że to była raczej próba zastraszenia - by tam za bardzo sobie nie pozwalać. Represji jako takich nie było, nikt nie był z szkoły internowany.

Muszę powiedzieć, że ówczesna dyrekcja szkoły zachowywała się przyzwoicie. Nie wiem czy mam prawo oceniać swoich dyrektorów, ale nie oceniam ich od strony fachowej bo się na tym  nie znam, ale od strony dyrektorskiej i władczej muszę powiedzieć, że zachowywali się bez zarzutów.  Wiedzieli, że pewnych kwestii  lepiej nie widzieć, więc udawali że  nie widzą.
 
Ostanie pytanie w zasadzie wyczerpujące główny temat naszej rozmowy. Czy chciałyby Pan jeszcze coś dodać  na zakończenie? Podzielić się swoimi spostrzeżeniami lub refleksjami?
 
Problem z nauczaniem „historii prawdziwej” skończył się po przełomie 1989 roku. Była to dyrektywa ustna, że można i  trzeba  uczyć przedstawiając dotychczasowe „białe plamy” czyli dali nam wolną rękę. Potem pojawił się program  gdzie już  wolno było mówić o wszystkim.

Mam poczucie, że gorzej mieli moim nauczyciele, gdy ja miałem lat 10, kiedy Stalin  był obecny we wszystkich książkach, nawet w podręczniku do matematyki (to doskonale pamiętam). Stalin był geniuszem, na wszystkim się znał, wszystko rozumiał i był wielkim przyjacielem Polski. Na każdym kroku tak mówiono, a to był chyba największy wróg Polaków. Pamiętam kiedy miałem może 8 lat  lub 10, uczyłem się wiersza o Stalinie. Musiałem się nauczyć, że Stalin jest dobry ojciec. Pamiętam jak jedną ze zwrotek  mówiła mniej więcej tak: „ że gdy  Hitlerowscy się wycofali  to przyszli Rosjanie,  przynieśli nam worek zboża gdy brakowało na chleb. Gdy polskie dzieci przymierały głodem  to Stalin kazał otworzyć spichrze Radzieckie  i przywozić do Polski zboże”. Jednak wszyscy wiedzieli, ludzie dorośli (bo ja tego nie pamiętam), że Rosjanie kradli wszystko co było. Gdy się uczyłem tego wiersza to w pewnym momencie moja mama nie wytrzymała wzięła mnie za kark i  z tą książką  wyrzuciła mnie do drugiego pokoju, żebym się tam uczył. Rozumiała , że  ja się muszę tego nauczyć ale nie mogła tego wytrzymać. Nagle zauważyłem, że dorośli w domu mówią tak, a w szkole mówią inaczej. Myślę, że o wiele większe dylematy mieli nauczyciele w czasach stalinowskich, ja jednak miałem mniejsze. Dlatego mogłem  stosować pewne uniki, wybiegi, zapewne z różnym skutkiem, ale inaczej nie można było. Trzeba było po prostu uważać, żeby nie przeciągnąć struny, bo to mogło się źle skończyć.  

Nie bał się tak Pan mówić na forum  klasy o tych trudnych sprawach? Przecież każdy mógł donieść.
 
Tak, mógł donieść. Oczywiście, że się bałem, jeszcze jak.  Byłem często w sytuacji w której  nie mogłem  milczeć, no bo było trzeba powiedzieć. Z tym że ja  zawsze to robiłem w ten sposób: albo próbowałem żartować jednakże w subiektywny sposób, albo mówiłem, e prawdopodobnie było to tak i tak, albo mówiłem, że wszystko wskazuję na to, że tak było. Zdarzało się że mówiłem wprost jak było. Pewnie, że się baliśmy, ale jednak czasem z takiej złości chcieliśmy, mówię tu o podobnych nauczycielach historii, żeby to poszło w świat.

Pracując w Technikum miałem wiele spokojniejsze życie. Historia nie była tu przedmiotem wiodącym, była, jeżeli można tak powiedzieć przedmiotem wspierającym. Jednak moje  koleżanki i moi koledzy uczących historii w Liceum, gdzie młodzież w niektórych klasach humanistycznych traktuje historię  jako przedmiot wiodący mieli o wiele trudniej. Uczniowie tam pytali nauczycieli, a oni musieli odpowiedzieć jak było i byli w trudniejszej sytuacji.

U mnie, w technikum pytania były nieliczne. Często nie czekając na pytania, sam pierwszy zaczynałem mówić. Wystarczy czasem czegoś umiejętnie nie dopowiedzieć, żeby zainspirować kogoś do poszukiwań.

Dziękujemy za rozmowę.

Wywiad przeprowadziły:
Magdalena Majewska i Agnieszka Goljaszewska
z kl. I TB Technikum Gastronomicznego

Zmieniony: Piątek, 11 Kwiecień 2014 05:41